Zoje Stage, Zła Krew
środa, 30 stycznia 2019
Zła Krew to opowieść rodem z horroru. Nawiedzona siedmiolatka, która usiłuję zabić własną matkę. Przerażające, prawda? No cóż, okazuje się, że tak niezupełnie. Wprawdzie nasza mała bohaterka momentami potrafi być przerażająca i perfekcyjnie manipuluje swoim ojcem, ale to tak naprawdę tylko wołanie o pomoc.
Przez pierwsze 100 stron lektura mnie nużyła i niemal spisałam ją na straty, ale ciekawość wzięła górę i postanowiłam dokończyć tę książkę żeby dowiedzieć się jakim cudem ta urocza siedmiolatka zmieniała się w żądną krwi bestię gdy tylko zostawała z matką sama w domu.
To była słuszna decyzja, z czasem akcja przybrała tempa, a bohaterowie nabrali znacznych kolorów. Głównie Suzette, której szczerze nie mogłam znieść. Nie bronię Hanny - uważam, że dużo więcej by zdziała słowami a zdecydowanie wiele jej zachowań było naprawdę przerażających, ale... czy nie miała ona racji twierdząc, że matka jej nie kocha i jest zazdrosna o relacje córki z mężem? Wielka szkoda, że przyznała się do tego, gdy dla Hanny było już za późno, a Alex tego nie zauważył. Być może nie powinnam tak tego rozumieć, ale przyznam szczerze, że cały czas trzymałam kciuki za to by udało się dziewczynce rozdzielić rodziców - bez zabijania matki! - bo Suzette naprawdę sprawiała wrażenie mocno zmęczonej macierzyństwem i udawaniem miłości do córki przed mężem.
Wierzę, że Hanna czuła niechęć matki i poprzez agresję chciała wyrazić, jak bardzo potrzebuje ciepła ze strony Suzette. Prawdziwego ciepła.
Jeśli chodzi o styl autorki, początkowo miałam z nim pewien problem. Był dla mnie zbyt... skandynawski. Choć autorka pochodzi ze Stanów ewidentnie musi mieć europejskie korzenie lub fascynować się Szwecją, a ja do fanek takiego stylu nie należę. Na szczęście Zoje Stage ostatecznie postawiła na akcję i momentami zapominała o szwedzkich wstawkach, więc całość bardzo fajnie mi się czytało.
Uważam, że Zła Krew to kolejny świetny debiut, który miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa Czarna Owca.
Przez pierwsze 100 stron lektura mnie nużyła i niemal spisałam ją na straty, ale ciekawość wzięła górę i postanowiłam dokończyć tę książkę żeby dowiedzieć się jakim cudem ta urocza siedmiolatka zmieniała się w żądną krwi bestię gdy tylko zostawała z matką sama w domu.
To była słuszna decyzja, z czasem akcja przybrała tempa, a bohaterowie nabrali znacznych kolorów. Głównie Suzette, której szczerze nie mogłam znieść. Nie bronię Hanny - uważam, że dużo więcej by zdziała słowami a zdecydowanie wiele jej zachowań było naprawdę przerażających, ale... czy nie miała ona racji twierdząc, że matka jej nie kocha i jest zazdrosna o relacje córki z mężem? Wielka szkoda, że przyznała się do tego, gdy dla Hanny było już za późno, a Alex tego nie zauważył. Być może nie powinnam tak tego rozumieć, ale przyznam szczerze, że cały czas trzymałam kciuki za to by udało się dziewczynce rozdzielić rodziców - bez zabijania matki! - bo Suzette naprawdę sprawiała wrażenie mocno zmęczonej macierzyństwem i udawaniem miłości do córki przed mężem.
Wierzę, że Hanna czuła niechęć matki i poprzez agresję chciała wyrazić, jak bardzo potrzebuje ciepła ze strony Suzette. Prawdziwego ciepła.
- do jasnej cholery, Hanna, dlaczego ty mnie nigdy nie słuchasz?Wątek Marie - Anne i jej rzekomego wpływu na duszę dziewczynki był bardzo obiecujący ale autorka popełniła okrutny błąd i zostawiła go bez kontynuacji, wyjaśnień. Normalnie uznałabym, że Hanna po prostu sobie ją wymyśliła i nie ma o czym mówić, ale przecież momentami wyraźnie zachowywała się demonicznie, nie można więc tak robić! Urwano jakby wątku nigdy nie było, choć był on bardzo cenną częścią tego thrillera ponieważ dzięki niemu można zrozumieć postawę i czyny Hanny. W takim wypadku, gdy wątek znika, uważam go za błędny trop i - jak wspomniałam - mam Hannę za biedną dziewczynkę, która po prostu potrzebuje prawdziwej matczynej miłości.
Dziewczynka stała z rękami luźno opuszczonymi po bokach i patrzyła uważnie na matkę. Po chwili wywróciła oczy, tak ze było widać tylko białka. Wyglądała jak trup.
- bo nie mam na imię Hanna - szepnęła.
Jeśli chodzi o styl autorki, początkowo miałam z nim pewien problem. Był dla mnie zbyt... skandynawski. Choć autorka pochodzi ze Stanów ewidentnie musi mieć europejskie korzenie lub fascynować się Szwecją, a ja do fanek takiego stylu nie należę. Na szczęście Zoje Stage ostatecznie postawiła na akcję i momentami zapominała o szwedzkich wstawkach, więc całość bardzo fajnie mi się czytało.
Uważam, że Zła Krew to kolejny świetny debiut, który miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa Czarna Owca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz