Górski krajobraz nad Dunajem - Bratysława

wtorek, 2 sierpnia 2022

 

Bratysława. Stolica Słowacji. 

Miasto, które nas bardzo ciekawiło, ale chyba nie na tyle żebyśmy pojechali docelowo do Bratysławy. Skorzystaliśmy więc z okazji, że byliśmy godzinę drogi od stolicy Słowacji i poświęciliśmy jeden dzień podczas pobytu w Wiedniu na jednodniowy wypad do Bratysławy.

Od razu mówię - nie żałuję. Ani tego, że pojechałam bo faktycznie jest to piękne, bardzo urokliwe miasteczko, ani tego, że pojechałam tam tylko na jeden dzień bo na dłuższy wypad zwyczajnie nie miałabym już co robić w samym mieście.

Zostawiliśmy auto na parkingu w centrum handlowym Aupark i ustawiliśmy sobie pieszą trasę zwiedzania - tu kolejny raz polecam najzwyczajniej Google Maps, nie znam innej aplikacji, jeśli wiecie o istnieniu takiej to możecie polecić. Zaznaczyliśmy na mapie punkty, które wcześniej wyszukaliśmy i aplikacja wybrała nam najlepszą trasę. 

Pierwszą atrakcją, dla mnie niesamowicie przerażającą było przejście przez Dunaj mostem Słowackiego Powstania Narodowego z charakterystycznym spodkiem. Most skonstruowany jest tak, że piesi idą sobie betonową kładką po obu jego bokach, a nad nimi jeżdżą samochody. Ja generalnie nie mam jakiegoś większego lęku przed takimi obiektami, ale idąc tamtą kładką byłam zielona ze strachu! Nade mną pełno samochodów, pode mną woda, a pod wpływem ruchu ulicznego konstrukcja drżała. Coś strasznego!

Ostatecznie jednak nic złego się nie stało choć miałam wrażenie, że ten most nie ma końca :) Koniec na szczęście miał i to całkiem ładny bo zaraz przy zejściu z kładki stanęliśmy przy prostej, ale i pięknej w tej prostocie katedrze św. Marcina. Akurat wtedy trwała lub właśnie się zaczynała msza więc zdecydowaliśmy się wrócić do tej katedry później i tak też zrobiliśmy. 

Kolejnym etapem było przejście na drugą stronę alei, na górzystą stronę miasta i ruszenie krętymi i wąskimi dróżkami w górę - do Zamku Bratysławskiego. Niestety mimo, że zamek ma dość bogatą historię, a jego powstanie datuje się na X wiek to nie skusiliśmy się na oglądanie jego wnętrza bo wprawdzie jest tam założone muzeum, jednak na skutek przerobienia wnętrz na szkołę katolicką w 1784 roku, a następnie na koszary w roku 1802, uznaliśmy, że stracił swoją "duszę". Sama fasada wygląda przepięknie, ogrody zadbane, choć niewielkie w porównaniu z innymi pałacowymi czy zamkowymi ogrodami z uwagi na ukształtowanie terenu. Tyle tylko, że aktualny, jasny kolor nie jest zgodny z oryginalnym - szarobrązowym. 

Z Zamku ruszyliśmy w kierunku pomnika Slavin, jako że otaczający go taras jest najsłynniejszym punktem widokowym w Bratysławie. Po drodze wstąpiliśmy na pyszne latte do kociej kawiarni Maćki. Gorąco polecam, choć widok poturbowanych przez życie i przygarniętych przez właścicielkę kawiarni kotów chwyta za serce. Co ciekawe - w menu jest opisana historia każdego z tych kotów, ich wiek, ewentualne choroby i ... można je adoptować! Pomnik żołnierzy radzieckich mieści się naprawdę daleko i po prawie czterdziestominutowej, pieszej wędrówce pod górę nienawidziłam siebie za ten pomysł, ale widoki były tego warte. Odwiedzaliśmy Bratysławę na początku marca tego roku, a więc wtedy, kiedy trwała już inwazja Rosjii na Ukrainę. W związku z tym, ponieważ Słowacy bardzo manifestowali swoje wsparcie dla Ukrainy, gdy wspięliśmy się już na teren cmentarza wojskowego okazało się, że ekipa właśnie czyści pomnik z żółtej i niebieskiej farby. 

Po krótkim odpoczynku na tarasie widokowym ruszyliśmy w dół kierując się na Pałac Prezydencki. Ta droga była już lżejsza bo i krótsza i przede wszystkim z górki :) Siedziba głowy państwa to kolejny, piękny budynek na mapie Bratysławy z przepięknym ogrodem, który jest otwarty i pełni rolę parku. Czas już nas trochę gonił, a do zobaczenia zostało nam jeszcze stare miasto i kościół św. Elżbiety więc nie przysiedliśmy w nim i ruszyliśmy w interesującym nas kierunku. Kilka minut później przeszliśmy przez zabytkową Bramę Michalską i trafiliśmy w samo serce Bratysławy. Piękne, wiekowe kamienice, Pałac Prymasowski, stary Ratusz, kościół franciszkański i oczywiście znak rozpoznawczy tego miasta - Cumil. 

W okolicach starego miasta tuż po powrocie do katedry św. Marcina zdecydowaliśmy się na obiad w dość klimatycznej restauracji, ale polecać nie będę bo szału nie było. Gdy wyszliśmy było już ciemno. Został nam na liście już tylko kościół św. Elżbiety nie bez powodu nazywany również Niebieskim Kościołem. Obiekt istotnie jest niebieski, choć nie było to tak dobrze widoczne jak byłoby za dnia. Zajrzeliśmy do środka w nadziei na to że może chociaż wnętrze uda nam się zobaczyć, ale mieliśmy tego dnia pecha - tu również trafiliśmy na mszę. Widzieliśmy jednak wnętrze przez te kilka sekund i wiecie co? Też jest przepięknie niebieskie! Żałuję, że nie poszliśmy wcześniej do tego kościoła. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz