Cormac McCarthy, Droga

wtorek, 21 maja 2019

Nagradzana powieść jednego z najlepszych amerykańskich słowotwórców.

Nie będe udawała, że nie wiedziałam o istnieniu tak f e n o m e n a l n e g o autora jakim absolutnie jest Cormac McCarthy. Wiedziałam, a dowiedziałam się za sprawą lektury mojej ulubionej serii pewnego polskiego autora. Jak to jednak często bywa w przypadku nas - czytelników - lista autorów, z którymi chcę się zapoznać jest długa jak paragon z przedświątecznych zakupów. W związku z czym gdyby nie wydawnictwo Literackie prawdopodobnie prędko bym po McCarthy'ego nie sięgnęła. 

Klimat Drogi jest taki, jak lubię. Ziemia po apokalipsie, mrok, martwa przyroda i wygłodniali kanibale, a w samym sercu tego wszystkiego oni - ojciec i syn - mężczyzna i chłopiec, każdy z bagażem własnych lęków, wędrujący przez zgliszcza, ruiny i to, co zostało z naszej planety.

Ludzie zawsze myśleli o jutrze. Ja w to nie wierzyłem. Bo jutro nie myślało o nich. Nawet nie wiedziało, że są.
Fabuła tej powieści zdaje się nie być zbyt pokręcona, główny jej wątek stanowi piesza wędrówka dwojga brudnych, wycieńczonych i wychudzonych ludzi - ojca i syna, którzy idą przed siebie w zasadzie pozbawieni nadziei na znalezienie miejsca dającego szansę na przeżycie. Ich wędrówka poza dosłownym znaczeniem tego słowa, ma również swoje duchowe odbicie, ponieważ oddalający się od siebie ojciec i syn zdają się szukać drogi do siebie. Podobnie jednak jak w przypadku tej dosłownej wędrówki i tu czekają na nich trudności. Kto wie? Może nawet gorsze od polujących na nich wygłodniałych kanibali?
Zdawał sobie sprawę, że może być tak, jak mówiła. Że jeśli jest dobrym ojcem, tylko chłopiec stoi między nim a śmiercią.
Zazwyczaj lubię wiedzieć, co doprowadziło do obecnego stanu rzeczy, jaka katastrofa miała miejsce. W tym przypadku jednak nie mogę nie uznać tego za plus. Dzięki takiemu zabiegowi mogłam podstawić sobie dowolny kataklizm z szerokiego wachlarza teorii od lat obiegających świat i skupić się na istocie problemu, który przedstawił autor. A problemem nie są zombie, inwazja kosmitów czy tajemniczy wirus w powietrzu. Problemem jest wszechobecna śmierć. Śmierć planety, ludzkości - dosłownie wszystkiego. 

Chłopiec i jego ojciec, choć to wydaje się absurdalne w zaistniałych okolicznościach - oddalają się od siebie, zupełnie tak, jakby uczucia na ziemi tez nie miały prawa bytu. Próbują jednak nie dopuścić do całkowitego rozpadu ich więzi - i niezależnie od tego z jakim skutkiem - to jest w tym wszystkim przepiękne. Jest światełkiem w ciemnym, pustym tunelu jakim jest lektura tej powieści.
Za dnia skazane na banicję Słońce okrąża Ziemię niczym zbolała matka niosąca lampę.
Myślicie, że po tylu latach i ogromnej liczbie powieści z motywem postapokaliptycznym Droga McCarthy'ego jest przereklamowana?
- Jeśli tak, to jesteście w ogromnym błędzie.


 Dziękuję za egzemplarz Wydawnictwu Literackiemu.

Panna Jagiellonka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz