Hanya Yanagihara, Małe życie - Rec.

czwartek, 2 marca 2017

“Małe życie” autorstwa Hanya Yanagihara to powieść wybitna.
Tyle właściwie powinno wystarczyć, ale objętość i powaga tej książki zasługują na to aby napisać o niej coś więcej.
___________
Napisana jest przepięknie, znalazłam tam wiele swoich myśli ubranych w idealne słowa, ale i myśli, które podziałały na mnie oświecająco. Tematyka jest szeroka, ale przede wszystkim traktuje o miłości (w najróżniejszych odsłonach - miłości w przyjaźni, tej rodzicielskiej, tej partnerskiej), życiu z traumą i depresją, empatii.
Ale także o sztuce, o ambicjach, o dorastaniu, uzależnieniach, poszukiwaniu swojej drogi...
Czyli powieść totalna. 

Owszem - jest ciężka, jest przykra, ale ma w sobie też mnóstwo ciepła i piękna i dla mnie jednak jest, wbrew wszystkiemu, wielką pochwałą życia. Jeśli chodzi o treści drastyczne - poza samookaleczaniem nie są opisane zbyt graficznie, więc niech to nikogo nie zniechęca.

Zapewne tego, co chcę teraz powiedzieć nie zrozumiesz, jednak pewnego dnia zdasz sobie z tego sprawę, że sposobem na przyjaźń, jak uważam, jest znalezienie ludzi, którzy są lepsi niż ty sam. Nie mądrzejszych, nie fajniejszych, lecz bardziej szczodrych, hojniejszych oraz takich, którzy potrafią wybaczać. Gdy już ich znajdziesz, doceniaj ich za to czego mogą cię nauczyć i staraj się ich słuchać, kiedy będą mówić coś o tobie, nie ważne jak złe lub dobre by to było. Przede wszystkim jednak ufaj im, co okaże się być najtrudniejszą rzeczą, jednak najlepszą z możliwych.

Początkowo sądziłam, że głównymi bohaterami będzie czwórka przyjaciół: Jude, JB, Malcolm i Willem, najbardziej zwracał moją uwagę Jean-Baptiste, zwany JB, artysta malarz, którego stosunek do świata to mieszanka ambicji, prowokacji oraz pewności, że któregoś dnia odniesie sukces. Pięknie opisany jest jego dom i środowisko, z którego się wywodzi. Malcolm też wydaje się bardzo interesujący, z tymi wszystkimi kompleksami chłopaka z zamożnej rodziny. Jest też Willem, o którym w zasadzie z początku wiadomo jedynie tyle, że jest aspirującym aktorem i największym przyjacielem Jude'a. Jednak im bardziej zagłębiałam się w treść powieści tym większego nabierałam przekonania, że jej głównym bohaterem będzie Jude Porter, który w dużej mierze cierpi na własne życzenie, bo nie pozwala sobie pomóc. Długo nie rozumiałam dlaczego tak się zachowuje, to nawet denerwowało, byłam chwilami wręcz wściekła na niego, że ma tak oddanych i kochających przyjaciół i przybranych rodziców, a nie chce z tego skorzystać. Ale jak w końcu poznałam jego historię w całości, to chyba potrafię go zrozumieć. Żal wprawdzie pozostał, ale odczułam ulgę. No i oczywiście przerażenie.
Moment, w którym Willem zdecydował się na związek z przyjacielem był dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Nie byłam pewna czy on naprawdę tego chce, czy po prostu wmawia sobie miłość do niego. Wydaje mi się ostatecznie, że owszem - kochał go, ale po przyjacielsku. Willem w moim przekonaniu zasłużył na miano wzorowego prawdziwego przyjaciela. Nie dlatego, że związał się z nim, ale dlatego, że był naprawdę zawsze wtedy, kiedy tamten tego potrzebował (choć sam często nie zdawał sobie z tego sprawy).
Jest taki moment w tej powieści, kiedy ojciec głównego bohatera - Harold, poznaje jego historię z listu i musi co chwilę przerywać czytanie, bo jest to dla niego tak trudne. To, w jaki sposób Jude jest rozkładany na czynniki pierwsze, to jak Yanagihara nakazuje mu odtwarzać traumy z dzieciństwa może budzić sprzeciw, może szokować, ale niewątpliwie należą się jej słowa uznania za doskonałą umiejętność wzbudzania emocji. Czytałam gdzieś, że "Małe życie" to przede wszystkim studium empatii i zgadzam się z tą opinią, gdyż niewątpliwie autorka wystawi naszą zdolność empatii na próbę.
I tu się zastanawiam, czy rzeczywiście ta historia musiała być tak straszna? Czy chodzi o to, żeby za wszelką cenę poruszyć czytelnika? To chyba też, ale myślę, że gdyby nie te wszystkie nieszczęścia, które spadły na bohatera w dzieciństwie, nie moglibyśmy zrozumieć jego zachowania jako dorosłego. I nie kibicowalibyśmy tak bardzo jego przyjaciołom, którzy chcą mu pomóc. 
W miarę jak się starzeje, coraz częściej myśli o życiu jako ciągu retrospektyw, oceniając każdą mijającą porę roku jak rocznik wina, dzieląc przeżyte lata na epoki historyczne : Lata ambicji. Lata niepewności. Lata sławy. Lata rozczarowań. Lata nadziei.

Chciałabym napisać bardziej konstruktywną opinię, ale... nie umiem.
To trzeba poczuć na własnej skórze. Ale jedną rzecz mogę z pewnością stwierdzić - to jedna z tych książek, które coś w tobie zmieniają, które sprawiają, że coś pęka. 
PS: Czytałam niecałe dwa dni.  
Panna Jagiellonka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz