Justin Cronin, Przejście

sobota, 8 czerwca 2019
Post-apokaliptyczny thriller, ale także historia o walce o przetrwanie, pamięci i sile ludzkiej nadziei.

Zanim stała się Dziewczyną Znikąd, była tylko sześcioletnią Amy Harper Bellafonte z Iowa, porwaną przez dwóch agentów FBI do Kolorado, gdzie wojsko prowadziło w górach tajny eksperyment. Jego celem było wykorzystanie odkrytego w brazylijskiej dżungli wirusa do przedłużenia życia. Ale coś poszło nie tak. Bardzo nie tak. Obiekty eksperymentów zamieniły się w krwiożercze bestie, nad którymi nikt nie mógł zapanować i z dnia na dzień świat, jaki znamy, przestał istnieć. 

W tym, który nastał, niedobitki ludzi kryją się w koloniach za wysokimi murami, chronieni światłem reflektorów. Wiedzą, że kiedy skończą się zapasy energetyczne, czeka ich zagłada. 
Być może największym ze zmartwień jest to, że pewnego dnia zda sobie sprawę, iż wszystkie zmartwienia sprowadzają się do jednego - do pragnienia, aby kiedyś przestać się martwić.
Brzmi to wszystko bardzo zachęcająco, a pierwsze 300 - 400 stron tylko pogłębiało moje zainteresowanie. Niestety powieść Justina Cronina z czasem zaczęła znacznie odbiegać od tego, co przykuło moją uwagę. Wytrwałam jednak myśląc, że z czasem autor na pewno wyjdzie z tego obronną ręką, ale jak się okazało cała ta farsa do niczego nie prowadziła. Bohaterowie wyruszyli i przeszli szmat drogi, żeby w jednej chwili z niczym wrócić do punktu wyjścia. Przy czym - rzecz jasna - spotykały ich niezliczone przygody, kompletnie kosmiczne i nic nie wnoszące do fabuły. Takie zapchaj dziury aby tylko powieść miała więcej stron od przeciętnej książki tego typu na półce. 

Faktycznie jest w Przejściu coś z Bastionu Stephena Kinga, jednak muszę przyznać, że królewska powieść zrobiła na mnie większe wrażenie. Czy sięgnę po kolejne części? Nie wiem, ale jeśli tak to nie prędko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz